Muzyka

18 października, 2015

Białą koperta #10

    Jak na prośbę co poniektórych osób (-.-) zmieniłam muzykę na blogu, bo podobno ciężko się przy niej słucha. Wielka szkoda, mi się podobała, ale jednak innym to nie pasowało. Oczywiście niektóre kawałki zostawiłam, aczkolwiek przeszłam bardziej w muzykę powszechnie słuchaną. A zresztą, nieważne. Sami posłuchacie. Miłego czytania :) A i prawie bym zapomniała! Jeżeli usłyszycie i uznacie piosenkę lub jego wykonawcę za "żałosnego", mówię, ja tych piosenek nie słucham, w większości zostały mi polecone!



      Trzask. Jeden po drugim rozbrzmiewał w moich uszach. Moje kości. Nic mnie nie boli, ale moje kości są w kompletnej rozsypce. Może to adrenalina lub po prostu już nie żyję. Spoglądam w dół, aby sprawdzić czy unoszę się nad ziemią. B o ż e. Żyłam. Upadłam miękko. Spadłam na jakiegoś chłopaka, który zamortyzował cały upadek.
     -O boże - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
   Jego kończyny były powyginane pod dziwnym kątem. Z nosa sączyła się krew. Chłopak oddychał z trudem. Na moim lewym ramieniu spoczęła czyjaś dłoń.
     -Nie bój się. Skup się i przyłóż dłoń po kolei do każdej rany i złamanej kości. Na końcu do serca - ze spokojem powiedział, jak mogłam się spodziewać tata.
     -Grrr… Spadłam na niego z 10 metrów i mam... mam próbować go jeszcze dotykać nie wiedząc czy przyniesie to  efekt?! Zaraz umrze, pewnie ma krwotok wewnętrzny! Wezwij pomoc!!
     -Zaufaj mi. Zaufaj tak jak tam na sali. Widzisz to co miga na jego skórze? To jego duch. Jeżeli nic nie zrobisz on umrze. Zaufaj - mówił z całkowitym spokojem - Uwierz. Wierzę w ciebie.
     -Jak możesz mówić tak spokojnie, przecież… - odwróciłam się, ale taty już nie było - A niech cię diabli!
    Nie ma go, tak po prostu. To moja jedyna szansa, nie mogę tu zostawić tego chłopaka, muszę zaufać tacie. Wcześniej mi pomógł. Teraz pewnie też. Więc przykładam rękę do jego złamanej nogi, a on wyje z bólu.
     -Nie, nie nie. Proszę, nie krzycz. Spokojnie.
    Spróbowałam po raz kolejny. Skupiłam się i wyobraziłam sobie jak jego noga wraca do pierwotnego stany. Leciutko otworzyłam oczy. Działa! Robiłam tak z kolejnymi kończynami i ranami. Dochodząc do serc nie wiedziałam co teraz mam sobie wyobracać. Chłopak cały czas ma zamknięte oczy, oddycha z trudem. Trzeba spróbować. Zamykam oczy, a w mojej głowie pojawia się obraz serca. Wprawiam je w ruch, zaklejam wszystkie szczeliny. Otwieram oczy. Chłopak oddycha normalnie. Patrzy prosto na mnie.
     -Hej - mówię z uśmiechem na twarzy.
     -Dziękuję. Kim jesteś? - pyta dziwnie spokojnie.
     -A.. Julia - cały czas nie przyzwyczaiłam się do swojego nowego imienia - A ty?
     -Andy. Słyszałem o tobie. Mówili, że masz niesamowitą moc, ale, że jesteś niesamowicie piękna i spadasz z nieba jak gdyby Afrodyta wyłaniająca się z piany, ni stąd ni zowąd to już nikt nie raczył wspomnieć - uśmiechnął się i niezgrabnie usiadł.
     -Przed chwilą prawie umarłeś. Przeze mnie. I nadal masz chęć do żartów? Myślałam, że będziesz krzyczał i miał do mnie pretensje. .
     -Za to, że uratowałaś mi życie? Spadłaś na mnie z nieba. Nie dość, że mnie uratowałaś to do tego mam okazje porozmawiać z królową piękności. Kto wie czy byśmy się spotkali gdybyś nie podjęła próby zamachu na moje życie. W każdym razie odkupiłaś swoje winy ratując mnie. Żyję? Żyję. Po co rozwlekać się nad tym co się stało jeżeli nie sprowadziło to żadnych poważnych konsekwencji?
     -Choć zaprowadzę cie do twojego pokoju. O ile tego chcesz - zaczęłam szybko wyjaśniać.
     -Ty jeszcze masz wątpliwości, że tego chcę? No jasne. Pokój 137. Pierwsze piętro - podnosi się, ale momentalnie upada, jęcząc.
     -Co się stało? - klęczę przy nim.
     -Chyba zapomniałaś o łydce - krzywi się w uśmiechu.
    Podchodzę do niego i robię to co wcześniej.
     -Zdradzisz mi jak?
     -Co: Jak?
     -Jak to robisz? Tutaj umieją tak tylko dwie osoby. Ty i Sue. Wiem, że masz ogromną moc. To znaczy, słyszałem o niej, ale nie wierzyłem, a teraz? Doświadczam twojej siły. Kim jesteś?
     -Nie wiem. Po prostu moje życie zmieniło się z dnia na dzień. Nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Naprawdę. Nie ma już powrotu. Czujesz to. I próbujesz zapamiętać, w którym momencie to wszystko się zaczęło. I odkrywasz, że zaczęło się wcześniej niż myślisz. Dużo wcześniej. Zdajesz sobie sprawę, że to wszystko co było, zdarzyło się tylko raz i nie wróci. I nie ważne jak bardzo się starasz nigdy nie będziesz już taki sam. Nie chcę być tym, czym jestem. Chcę być tym czym byłam, ale nie mogę być.
     Szliśmy do jego pokoju, a po drodze opowiedziałam mu o wszystkim. Teraz staliśmy przed drzwiami jego pokoju.
     -Jak widzisz, dzięki tobie, jestem zdrowy, a przede wszystkim cały. Dziękuję.
     -Nawet nie wiem jak to zrobiłam. Po prostu mój - w mojej głowie pojawił się szept: "Nie mów o tym, że widzisz zmarłych. Będziesz miała kłopoty" - Tak, ten, no zaryzykowałam - starałam się ukryć moje zdenerwowanie.
     -To prawda, że zaatakowałaś Alexa? - zapytał niespodziewanie, ale z niedowierzaniem.
     -Czy wieści aż tak szybko się roznoszą - pobladł - Tak, miałam swoje powody.
     - O tym też słyszałem. Przykro mi. Czy… mogę mogę cię przytulić? - chyba chciał mnie rozbawić, ale nie wiem.
     -T-tak. O ile nie boisz się, że cię podpalę.
    Podszedł i mnie objął. Cóż innego mi pozostało. Zrobiłam to samo. Staliśmy tak kilka minut, aż on wyszeptał:
     -Odwiedź mnie kiedyś.
     -Powiesz komuś o tym co się dziś zdarzyło? - oboje szeptaliśmy.
     -Nie.
     -Dziękuję.
    Wyślizgałam się z jego uścisku. Odwróciłam się i odeszłam. Czułam na sobie jego wzrok. Słyszałam, że nie wszedł do pokoju dotąd, aż nie skręciłam.W drodze do pokoju natknęłam się na Hope.
     -Jak z Alexem? - zapytałam szeptem stojąc wprost przed nią.
     -Nieprzytomny. Najprawdopodobniej wróci do zdrowia za miesiąc może dwa. Ale powrót do pełnej sprawności może zająć nawet 6 miesięcy. Ogień nie tylko uszkodził go zewnętrznie, ale także zostawił uszczerbek na jego duchu.
     -Mogę go zobaczyć?
     -Tak. Nie ma problemu.
     -Kiedy mogę się z nim zobaczyć? I jak mam tam dojść?
     -Jutro, po śniadaniu. Przyjdę po ciebie. Dobrze?
     -Tak. Dziękuję.
    Hope wyminęła mnie i odeszła. Wróciłam w spokoju do pokoju. "Tato? Jesteś gdzieś tu?", pomyślałam. Przecież powiedział, że mogę mogę go przywołać. Musze być bardziej stanowcza."Tato! Jesteś mi potrzebny! Musisz tu być! Teraz! Natychmiast!" powtarzam to w głowię raz po raz, głośniej i głośniej. W końcu myśli przerodziły się w słowa:
    -Tato! Jesteś mi potrzebny! Musisz tu być! Teraz! Natychmiast! - powtarzam to w kółko - Teraz!! Rozumiesz?! - krzyknęłam z takim entuzjazmem i wściekłością, że poczułam jaka silna moc jest w moich słowach.
    -Spokojnie. Jestem co się stało?
    -Jak możesz być tak spokojny? Nadal nic nie rozumiem! Nawet nie wiem do czego jestem zdolna! Po co mi moc uzdrawiania? Po co mi ogień? Dlaczego? Bo jak kogoś poparzę to mogę go od razu uzdrowić? Tak? Po to aby pobawić się w torturowanie ludzi, a potem ich uzdrowić, abym nie miała ich życia na sumieniu? Powiedz, dlaczego ja?
   -Jak już mówiłem, Alex powinien ci wszystko wyjaśnić. Porozmawiaj z nim. Upewnij się, że nikt was nie widzi i podejmij decyzje. Co chcesz zrobić dalej?Idź do niego teraz. Nie ma tam nikogo.
    -Nie wiem gdzie on jest.
    -Zaprowadzę cię.
   Idąc korytarzem podjęłam decyzje. Wiem co zrobię. Jestem tego pewna, nie wycofam się.
   Zatrzymujemy się przed szklanymi drzwiami. Alex. Blady, z zamkniętymi oczami. Silny, ale słaby. Żywy. Wokół jest mnóstwo piszczących maszyn. Pik. Jeden, dwa, trzy. Pik. Jeden,dwa, trzy. Pik... Jego serce bije, a moje stoi w miejscu.
    -Wejdź - słyszę szept taty.
   Wchodzę.


   Pik. 
  Nic mi nie powie.
    Pik.
 Powinnam go uzdrowić?
  Pik.
 Nie!
  Pik.


    -Alex? Jesteś tam? Wiem, że mnie słyszysz.Przyszłam cię w końcu wykończyć. Co ty na to? - z mojej krtani wydobywa się złowieszczy śmiech, taki jak w filmach - Teraz  T Y  zginiesz. Przygotuj się.
   

23 września, 2015

Biała koperta #9

   Mój wzrok pobiegł w stronę Alexa. Nie mogłam wytrzymać. Rzuciłam się na niego. Złapałam ognistymi rękami za gardło i nieudolne próbowałam go dusić. Cały tłum krzyczał, próbując mnie odciągnąć, lecz no cóż, jestem w płomieniach i nikt mnie nie dotknie.
   -Dlaczego to zrobiłeś? -  krzyczałam, próbując powstrzymać łzy zaczęłam mrugać - Jak śmiałeś mnie pocieszać i przytulać? Odpowiedziałeś, że było "nawet fajnie"! Jak mogłeś?! Kiedy teraz myślę o tym, że w ogóle się do mnie odzywałeś robi mi się słabo. - Nie powstrzymałam łez, zaczęły płynąć strugami po moich policzkach - Nienawidzę cie, rozumiesz? Nienawidzę! Znienawidziłam siebie za to, że stałam i nic nie robiłam kiedy moi rodzice ginęli, więc znienawidzenie ciebie to za mało - Schyliłam się, tak aby ogień na mojej szyi i ramionach lizał jego twarz. Zaczęłam mówić szeptem tuż nad jego uchem - Zrobię wszystko, abyś nigdy więcej nie postawił tu swojej nogi. Jeżeli to możliwe wyślę cię do piekła. Zrobię wszystko, abyś czuł się tak samo jak ja teraz, potworze.
   Po mojej prawej stronie powietrze zamigotało. Mój uścisk na jego szyi troszeczkę zelżał. Nagle obok mnie stał... tata. Był przezroczysty, jak duch.
    -Tato?
    -Mia, proszę pójść go... On musiał to zrobić. Doskonale o tym wiem. Nigdy nie miałem mu tego za złe. Zrobił to, aby ciebie chronić. Proszę. Zabijesz go. Proszę.
    Puściłam oszołomiona. Zaczął łapczywie nabierać powietrza, a ja nadal wpatrywałam się w mojego ojca, płonąc. Tłum nie śmiał odezwać się nawet słowem.
    -Tato, dlaczego?
    -Tylko ty mnie widzisz. Nie mogę teraz odpowiedzieć na twoje pytania, ale obiecuje, kiedyś to zrobię. Teraz proszę, słuchaj uważnie. Musisz się opanować, pokazać im - wskazał palcem ludzi zgromadzonych wokół - Że nie jesteś śmiertelnym zagrożeniem. Jestem przy tobie, uspokój się. Wyobraź sobie, że zamykasz wszystkie kanaliki w swoim ciele. Wszystkie. Teraz pomyśl o czym innym. Czymś lepszym niż to czego się dzisiaj dowiedziałaś. Widzisz działa - powiedział to i uśmiechnął się promiennie. Podszedł i mnie przytulił, a do mojego ucha wyszeptała kilka kojących słów - Kocham Cię, zawsze będę przy tobie. Jesteś wyjątkowa. Nie dla mnie, jak dla twojego ojca, ale dla wszystkich tu zgromadzonych. Nie jesteś jedną z nas. Jesteś kimś innym, nie jesteś tą osobą za jaką się uważasz.
     Wyparował, tak po prostu. Tata po prostu wyparował. Ogień zniknął. Wszyscy wpatrują się we mnie osłupieni. Ktoś wynosi Alexa. Nie rusza się, jakby nie żył. Mimowolne się uśmiecham. Przeraża mnie to jaka jestem samolubna. Wychodzę.
 
    Minęło kilka godzin. Siedziałam w koncie pokoju i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nadal tam siedzę. Do pokoju wchodzi Zoe.
    -Jak się czujesz? - pyta jak zwykle, spokojnie.
    -A jak mam się czuć? - odpowiadam szeptem - Alex był współwinny śmierci moich rodziców, nie zrobił nic. Ufałam mu, nawet go polubiłam. Kiedy zobaczyłam w wizji ich śmierć, znienawidziłam samą siebie, że nic wtedy nie zrobiła. A on? Chodzi sobie spokojnie, pociesza mnie, przytula. Czuję się okropnie.
   -Tak mi przykro. Słuchaj, nie możemy oceniać sytuacji tak pochopnie. Ufamy mu, a on nam pomaga…
   -Ale jednak zabija?! Tak? Dlaczego zabił akurat mojego ojca?! Nie chcę powiedzieć, że byłoby lepiej gdyby zabił twojego, ale…. Po co w ogóle zabijał?! Mógł im pomóc. Mógł upozorować ich śmierć. Było tyle możliwości. Tyle możliwości, abym teraz mogła być z moja rodziną. Tyle możliwości, aby nikt nie zginął.
    -Nie było tyle możliwości. Przywódca Aniołów, sam chciał zabić założyciela naszego zgromadzenia. Chciał widzieć jak cierpi, a Alex musiał wtedy wyświadczyć się lojalnością wobec niego, aby nie odkrył jego zdrady. Nie mógł uratować twoich rodziców, ale uratował ciebie.
    -Przywiązując mnie do metalowego stołu?!
    -Co?
    -Myślisz, że nie widziałam. Był tam stał nade mną, ale wizja się  niestety urwała.
    -Nie wiedziałam.
    -Jak się czuje? Wiesz, Alex.
    -Jest w ciężkim stanie. Uważam, że jak mu się polepszy powinnaś do niego pójść i go przeprosić. Wiem, że to nie wystarczy, ale to pierwszy krok do tego abyście się pogodzili.
    -Oszalałaś?! Nie będę chodzić i go przepraszać - wstałam i do niej podeszłam -  Z a b i ł   i c h  - te słowa powiedziałam jej prostu w twarz.
    -Musisz...
    -Wyjdź!
    -Julio…
    -Wyjdź! Rozumiesz?!
   Wyszła, wręcz wybiegła z pokoju, a ja znów zostałam sama. Tyle pytań, tyle myśli, ale nie było czasu odpowiadać. Pojawił się tata.
    -Tato? Co tutaj robisz? Jak... Tutaj?
    -Już ci mówiłem. Tylko ty mnie widzisz. Masz moc, kolejną nieodkrytą moc. Widzisz umarłych. Tylko tych, którzy tego chcą lub są zbyt mało uważnie aby się ukryć. Kilka osób to potrafi. Tylko, że ty - wskazał na mnie palcem i się uśmiechnął - potrafisz ich wywołać i żaden duch nie może ci się oprzeć.
   -Nic nie rozumiem. Dlaczego on was zabił? Dlaczego nie pozwoliłeś mi zrobić mu jeszcze większej krzywdy? Dlaczego niby jestem inna? Dlaczego mam te wszystkie zdolności?- z moich oczu popłynęły łzy. Łzy bezradności.
   -Zacznijmy od początku - uśmiecha się - Dlaczego nas zabił? Słyszałem twoja rozmowę z Zoe. Ona wyjaśniła ci większość. Ja dopowiem tylko tyle, że to prawda, że musiał. Będę mu wdzięczny do końca życia... Hahahahah głupie stwierdzenie. Inaczej, będę mu do końca moich pozagrobowym dni za to, że uratował ciebie. Pomaga tu wszystkim. Jest dla tych wszystkich ludzi, tu zgromadzonych ogromna nadzieją. Musiał udowodnić, że jest wierny Aniołom, aby zachować swoją ogromna moc. Jest na wysokim stanowisku w ich świecie. Jest nam potrzebny. Tak jak ty. Gdybyście tylko połączyli siły... Kolejne pytanie. Dlaczego jesteś inna? A to, to już ci powinien wyjaśnić Alex we własnej osobie. Proszę, niezależnie co chcesz mu zrobić, porozmawiaj z nim. Szczerze - wyciągnął ręce i przyłożył palce do moich skroni.
   -Co robisz?
   -Ciii. Daj mi się skupić. Nic złego.
    Kiedy puścił moją głowę poczułam  się... Tak samo.
   -Co zrobiłeś?
   -Przekazałem ci jedna z mocy, które mam. No przynajmniej miałem. Jeżeli skupisz cała swoją uwagę na jakiejś osobie i w myślał każesz jej szczerze odpowiadać na wszystkie twoje pytania to po prostu zadziała. Na wszystkich. Dosłownie. Masz jeszcze jakieś pytania?
   -Czy my naprawdę zginiemy? Twój list tak mówił. Mówił, że świat umrze.
   -Można tak powiedzieć. To wszytki będzie zależeć od wydarzeń teraźniejszości. Od  t w o i c h  decyzji. Musisz opanować wszystkie swoje moce i stanąć do walki. Pomóc. Musisz opanować Niebo i Ziemie. Wszystko.
    - Tato, nie chcę - mówię przez łzy - Nie wierze w to co się dzieje. Mój świat nie może się zmienić z dnia na dzień. To  n i e m o ż l i w e. Wiesz co? Pokażę ci.
   Pewna, że to tylko sen lub coś podobnego i zaraz się obudzę podchodzę do okna. Otwieram je i spoglądam w dół. Około 10 metrów. Śmiertelny upadek. Idealnie. Z uśmiechem na twarzy, wspinam się na parapet.
   -Co robisz? Mia, zejdź, natychmiast!
   Tata chce mnie złapać lecz zdążam wyskoczyć. Lecę, lecę, lecę. Zdaję sobie sprawę, że jestem już 2 metry nad ziemia i nadal się nie budzę. Boże. To nie jest sen. Nie mogę się już cofnąć. Boże, Boże, Boże! Sekundy zwalniają. Lecę w dół. Tak blisko. Zamykam oczy.
 
 
         Upadam.









30 sierpnia, 2015

Biała koperta #8

   Po równo 15 minutach u progu moich drzwi pojawił się Alex.
   -I jak? Już wszystko w porządku?  -zapytał.
   Siedziałam skulona na łóżku. Widziałam śmierć moich rodziców, miałam krew ojca na twarzy, nie robiłam nic aby go uratować. NIC. Do końca życia będę się za to nienawidzić. Nie odpowiedziałam Alexowi. Chyba dopiero teraz zauważył jaka jestem zdruzgotana. Powoli do mnie podszedł, usiadł obok mnie i objął. 
   -Posłuchaj, nie wiem co zobaczyłaś, ale… Będę szczery. Chcę ciebie pocieszyć, ale nie mam zielonego pojęcia jak. Powiesz mi co się stało, co tam zobaczyłaś?
   Opowiedziałam mu o wszystkim co widziałam, o tym co teraz czuję i dlaczego. Podczas opowieści zaczęłam się niemiłosiernie trząść i szlochać. 
   -To nie twoja wina. Wiem, że to standardowy tekst, ale zobacz ile wtedy miałaś lat? Co mogłabyś zrobić? Oprócz tego, że rzucaliby też twoja głową to nic.
   -Może któryś z moich "darów" by się ujawnił? Mogłam spróbować.
   -Nie mogłaś. Gdybyś przynajmniej spróbowała nie byłoby ciebie teraz tutaj, ze mną - nieznacznie posmutniał i szybko zaczął mówić - To znaczy, my byśmy mogli teraz w najlepsze umierać, a jak już słyszałaś jesteś naszą jedyną nadzieją. Pamiętaj.
   -Co teraz? Będę do końca życia myślała o tym wszystkim? - spojrzałam mu prosto w oczy.
   -Teraz musimy ich pokonać, może świadomość ich śmierci złagodzi trochę twój ból. Masz do mnie jeszcze takie pytania?
   -Tak. Czy mogę zobaczyć resztę zdjęć?
   -Nie wiem. Na razie musimy poczekać aż profesorowie wszystko przeanalizują i podejmą odpowiednie działania związane z tym co zrobiłaś po zobaczeniu zdjęć ojca. Teraz mogę odpowiedzieć ci tylko na pytania nie związane z twoją rodziną.
   -Dobrze. Więc może zacznę od tego: Kim są Upadli?
   -Eh, trudno to wyjaśnić, ale spróbujmy. Zaczniemy od historii. Kiedyś grupa aniołów sprzeciwiła się bezlitosnym rządom reszty. Knuli przeciwko panującym, niestety ktoś ich wsypał. Zostali strąceni z nieba. Aniołowie nie byli w stanie odebrać im ich mocy, ale trochę je osłabili. Nasi Upadli stanęli na ziemi i od tamtego czasu każdy poszedł w swoją stronę. Następowały kolejne pokolenia, które zawsze dziedziczyły moce. Moce nigdy nie słabnie niezależnie od tego jak daleko odchodzi twoja krew od przodka. Ona jest tak jakby zapisana w tobie. Robiło się nas coraz więcej. Byliśmy na różnych kontynentach, ale łączył nas jeden cel. Zabicie wszystkich Aniołów. Kiedy Anioły się o tym dowiedziały postanowiły nas wybić i została nas tylko garstka. Twój ojciec miał za cel nas wszystkich zebrać. Na ten moment jest nas około 200, ale cały czas dochodzą nowi, niektórzy tak jak ty nie mają zielonego pojęcia o swoim pochodzeniu. Ale żaden z nich nie ma tak silnej mocy i aury jak ty. Nie jesteśmy w stanie wyjaśnić dlaczego jesteś silniejsza od innych.  W każdym razie dowiemy się.
  -Mówimy o tych samych Aniołach, które są w chrześcijańskich książeczkach dla dzieci? Te dobre, pomocne i tak dalej?
   -Tak jakby. Są to te same postacie lecz mają kompletnie inny charakter. Te z którymi walczymy są bezlitosne. Nie ma dobrych aniołów, jest tylko jeden lud tych złych.
   -Alex, mógłbyś pozwolić? - do pokoju wślizgnęła się Hope.
   -O co chodzi?
   -Profesorowie - odparła porozumiewawczo.
    Oboje wyszli bez słowa.
 
   Nie wiem ile czasu minęło. w drzwiach pojawił się Alex.
   -Profesorowie chcą z tobą porozmawiać. - oznajmił uśmiechnięty.
   Kiedy szliśmy wąskim korytarzem zaniepokojona nagłą myślą zatrzymałam się i zapytałam:
   -Jeżeli mów tata to wszystko zorganizował to czy ja mam tu jakaś specjalną posadę czy będę tak jak wy w grupie?
   -Jak wszystkiego się nauczysz staniesz się przywódca. Odziedziczysz wszystko co tu jest i będziesz tym wszystkim zarządzać. Wiesz: wydatki, zaopatrzenie, pogrzeby.
   -Pogrzeby?!
   -To znaczy.. Eh, każdy kiedyś ginie w walce, ale to się zdarza sporadycznie. Wtedy trzeba zawiadomić rodzinę i tak dalej.
   Boże nigdy sobie nie poradzę. Jak ja mam tym wszystkim zarządzać?
   Doszliśmy do sali. Była pół okrągła jak grecki amfiteatr. Oczywiście mniejszy, malutki w porównaniu z tymi oryginalnymi. Dookoła siedzieli w większości mężczyźni. Ludzie byli w średnim wieku. Pod miejscami siedzącymi ustawiono krzesła tam zasiedli ludzie w wieku około 16-28 lat. Wszyscy przyglądali mi się bacznie. Na środek sali wystąpił najstarszy, siwy już mężczyzna około 40. Miał krótko przycięta brodę.
   -Zaprezentujesz nam swoją umiejętność władania ogniem? - spytał dodając zachęcający uśmiech.
   -Tak tylko niestety kiedy ostatnio stanęłam w płomieniach moje ubranie się tak jakby spaliło. Czy mogę prosić o coś do przykrycia gdyby po raz kolejny wystąpił taki incydent?
   -Tak oczywiście. Gavin! Koc.
   Z tłumu powstał chłopak, miał na sobie czarną skórzana kurtkę, pod nią znajdował się biały T-shirt. O matko i córko! Na jego koszulce odznaczała się jakże niesamowicie umięśniona klata. Jego oczy skierowały się w prost na mnie. Na głowie miał bujne blond włosy, pod zagubionymi kosmykami skrywały się oczy w kolorze nieba. Wyraźne rysy twarzy, haczykowaty nos, to wszytko dawało mu gangsterski wygląd. Wrócił po chwili z czarnym kocem i stanął obok mnie.
   -Dobrze, więc proszę, zacznij - starszy mężczyzna uśmiechnął się i usiadł na wolnym krześle pośrodku.
   Z całych sił próbowałam przywołać ogień, niestety na nic. Starałam się przywołać uczucia towarzyszące mi podczas oglądania zdjęć, ale nadal nic.
   -Niestety, nie mogę.
   -Dobrze. Możemy spróbować ze zdjęciami?
   -Tak.
   -Pokażę ci teraz zdjęcie wykonane z twoją mama i jej dwoma znajomymi. Nie musisz się patrzeć na matkę, przez to, że już wcześniej widziałaś walkę pewnie teraz jej już nie zobaczysz. Antidotum nie działa w taki sposób. Jeżeli raz coś już zobaczyłaś to się nie powtórzy. Więc, proszę oto zdjęcie.
   Po raz ostatni przed wizją spojrzałam na Alexa. Z jego warg wydobyło się bezgłośne, zachęcające: "Dasz sobie rade", a potem się zachęcająco uśmiechnął.
   Moją uwagę od razu przykuł jeden z chłopaków tam stojących, kogoś mi przypominał. Świat wokół poszarzał, a w tle usłyszałam ten sam kobiecy głos: "Informacje nieznane. Przełączam na tryb obrazowy. Zrobiło się ciemno, a mi ukazał się obraz. Byłam na polu tam gdzie zginęli moi rodzice. Za sobą usłyszałam krzyk matki. Była to ta sama scena którą wcześniej widziałam. Moja świadomość przebiegła przez tłum Aniołów. Zatrzymała się przy jednym z nich. Spojrzałam w górę i zobaczyłam… Nie!
   -Alex? - spytałam zbyt oszołomiona.
   W moich oczach zaczęły wzbierać łzy. Tak to był on. Trzymał w rękach kończyny mojego ojca. Cały był umazany krwią. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Trochę dalej ktoś krzyknął:
   -I jak? Podobało się młody?
   -Było nawet fajnie - odparł Alex.
   Jak śmiał mnie pocieszać, przytulać, raczyć słowami otuchy? Jak? Nienawidzę go! Mógł im pomóc! Czy ktokolwiek wie, że był wcześniej Aniołem? Że zabił moich rodziców?
   Ujrzałam kolejną scenę. Leżałam na metalowym stole, obok mnie stał ten sam obrzydliwy Alex. Nagle wizja ot tak się urwała, a ja powoli zaczęłam wracać do rzeczywistości. Znów stałam w sali. Oczy ludu znów był skierowane na mnie. Po raz kolejny stałam w płomieniach.

21 sierpnia, 2015

Biała koperta #7

    Cały wczorajszy dzień spędziłam na wybieraniu ciuchów,  odpowiedniej broni dla mnie i jeszcze kilku innych głupich rzeczach. Nadal nie dostałam odpowiedzi na moje pytania. To było irytujące. Nie wiedziałam nawet po co to wszystko. Hope stwierdziła, że jak się obudzę będzie przy mnie Alex i odpowie na moje wszystkie pytania. Z jednej strony byłam szczęśliwa, w końcu ktoś odpowie na moje i w dodatku to będzie boski Alex we własnej osobie, ale z drugiem nie chciałam aby jakikolwiek chłopak patrzył jak śpię i jak okropnie wyglądam po przebudzeniu.
    Huh, miałam okropną noc. Miałam kolejny koszmar, ten sam. Dotyczący Zoe. Nagle przypomniałam sobie słowa Hope. "Nasze sny, w większości, przedstawiają przyszłość". Sparaliżował mnie strach. Kiedy paraliż mnie opuścił natychmiastowo usiadłam na łóżku, cała spięta. wpatrywałam się w ścianę.
   -Spokojnie, co się stało?
   Natychmiastowo się odwróciłam. Jezu, zapomniałam! Alex miał być przy mnie rano. Jego twarz była zmartwiona. Położył mi ręce na ramionach. O Boże. Jego ciepło mnie okryło. Patrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja dopiero po chwili przypomniała o co pytał.
   -Kolejny koszmar.
   -Wiesz, że nasz..
   -Tak wiem!-odpowiedziałam trochę zbyt głośno.-Przepraszam. Ja po prostu, nie chce o tym nawet myśleć-spuściłam wzrok.
   -W porządku-ujął moją brodę i lekko zmusił abym na niego spojrzała.-Tylko będziesz musiała mi później o tym powiedzieć-na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie, zaczął szybko wyjaśniać.-Oczywiście jeśli chcesz, możesz też powiedzieć Hope lub Zoe.
   -Wiem, ale powiem tobie,-uśmiechnęłam się-a teraz natychmiast odpowiadaj mi na moje pytania!-zachichotałam lecz po chwili całkowicie spoważniałam.
   -Więc co chcesz wiedzieć?-zapytał łagodnie.
   -Dlaczego wolą mojego ojca było to abym tu była? Kiedy to powiedział? Dlaczego?
   -Pamiętasz cokolwiek ze swojego życia przed sierocińcem?
   -Nie.
   -?W takim razie trudno to będzie wyjaśnić. Spróbujmy. Więc, urodziłaś się w normalnej rodzinie. Byłaś jedynaczką. Twój ojciec był jednym z wojowników. Matka też, ale ona pomagała jedynie z zewnątrz, wiesz leki, pomoc medyczna, bo nie widziała Aniołów. Wiem, że znów nasuwa ci się mnóstwo pytań, ale zaczekaj-miał racje, kolejne pytania były już u wrót moich ust-Dostałaś Korakwin, czyli antidotum, które sprawia, że kiedy tylko zobaczysz twarz kogoś bliskiego od razu przypominasz sobie wszystko co kiedykolwiek wiedziałaś o tej osobie, a także o wszystkim co kiedykolwiek przeżyliście. Wiem, że to może być bolesne, ale pamiętaj, to dla twojego dobra. Ostatnia rzecz przed pokazaniem zdjęć. Chcę usłyszeć twoja zgodę, chce usłyszeć, że chcesz je zobaczyć. Nie chcę robić czegokolwiek wbrew twojej woli.
    Czy chce wiedzieć WSZYSTKO o (podobno) mojej bolesnej przeszłości? Czy sobie z tym poradzę? Nie wiem. Nie! Przecież nie dam rady! Nie radzę sobie z głupim koszmarem! NIE!
   -Chcę.
   -Dobrze, cieszę się, że taką podjęłaś decyzję. Zaczniemy od twojego Ojca-pokazał mi pierwsze zdjęcia, a świat zbladł.
    Usłyszałam w głowie kobiecy głos. "Mark Wright. Ojciec Americi Wright. Mąż Sally Wright. Zmarły śmiercią tragiczna, rozszarpany przez stworzenia nadludzkie, niezidentyfikowane. Upadły. Szkoleniowiec i selekcjoner młodych Upadłych. Przełączam na tryb obrazowy."-Głos kobiety się urwał, a mnie ogarnęła ciemność. Przede mną pojawił się biały obraz. Pierwszym co zobaczyłam to kobieta w ciąży.
   -Co z nim zrobimy?-zapytał, jak przypuszczałam Mark, mój ojciec.
   -Jak to co?-spytała kobieta z uśmiechem-Pokochamy.
   -Wiesz, że jest inna. Nie jest taka jak my. Niezależnie co zrobimy, Anioły prędzej czy później ją dopadną i zniszczą. Ciebie już zaatakowały. Cudem dało nam się ciebie uratować. Jeden powiedział, że to dziecko jest ich. Przez to, że nosisz je w sobie możesz zginąć, a ja tego nie chcę. Musimy…
   -Nie!-kobieta ostentacyjnie wstała-Już to mówiłeś,  a ja powiedziałam "Nie". Nie pozwolę na to. to dziecko jest nasze, a ty chcesz je zabić? Jak możesz?-mogę przypuszczać, że to moja matka, Sally.-Powiedziałam, że nigdy na to nie pozwolę, po urodzeniu czy w trakcie ciąży, nigdy!
   -Zrozum mnie…
   -Nie! Nie pozwolę ci go zabić!
   Jej głos stawała się cichszy, nic już nie słyszałam. Obraz zaczął się oddalać. Pojawił się kolejny. Była tam mała dziewczynka, ciemne włosy zasłaniały jej twarz. Była wtulona w ramiona Marka. Oh, nie umiem powiedzieć "mojego taty". Zostańmy przy Marku. Kiedy podniosła głowę, zobaczyłam, że oczy miała czerwone od płaczu. Zobaczyłam je twarz…. To byłam JA.
   -Kochanie, nie martw się wszystko będzie dobrze.-stwierdził Mark.
   -Tato, nie chcę żeby mamusia umarła w moje urodziny. Zostały trzy dni, a mamusia cały czas mówi, że boli ją brzuch i głowa i, że ciężko jej się ruszać.-małej mnie zaczęły zbierać się łzy w oczach-Ona…-zaszlochałam-nie może mi tego zrobić.
    -Nie zrobi.
   Obraz poszarzał i odpłyną. Napłynęły kolejne. Biły z nich szczere, silne emocje. Odczuwałam je kiedyś, a teraz odczuwam je na nowo. Strach, ból, strata, tęsknota, cierpienie, zdrada.
    Nadszedł czas na ostatni obraz, najgorszy. Staliśmy na tej samej, znanej mi już polanie. Mark dzierżył miecz w prawej dłoni, a sztylet w lewej. Do psa przytwierdzoną miał pistolet kalibru dwadzieścia dwa. Sally stała w bezpiecznej odległości z apteczką w ręku. Do pasa też miała przyczepioną broń. Stałam za tatą. O dziwo w małych rączkach trzymałam rewolwer. Okropnie się trzęsłam.
    -Ona jest nasza-odezwał się wściekły gruby głos. Był to jeden ze stojących przed nami…. Aniołów.
    Wyglądały tak jak te w religijnych książkach dla dzieci. Było ich z 30. Każdy miał długie lśniące włosy, złote. Odziani byli w białe suknie. Ich skrzydła błyszczały i raziły mnie w oczy. Każdy miał dwa mieszczę w dłoniach.
   -Nie! Dlaczego w ogóle tak miałoby być?-krzyknął Mark.
   -Jest taka jak my. Niesamowita. Jej umiejętności przekraczają nawet nasze wyobrażenie, a co dopiero wasze?-rzekł z lekkim obrzydzeniem.-Jest jedną z nas, zła, rządna władzy, pomoże nam! W końcu was z niszczymy, a teraz przejdę od razu do rzeczy.
   -Uciekaj Mia!-Mark popchnął małą mnie w stronę lasu.
   -Tato-spojrzałam na niego swoimi zapłakanymi oczami.
   -Musisz! Pamiętaj kocham  cię.  Nigdy nie zapomnij!-złapał mnie za ramiona-Kiedy dotrzesz na koniec lasu znajdź…
    W tym samym momencie Anioł za nim się zamachnął, a głowa Marka.. Boże! Jego głowa opadła bezwładnie na ziemię. Z tętnic tryskała krew obryzgując mnie. Jego oczy były nieobecne, ale nadal się ruszały. Patrzyły na Mie. Zaczęłam uciekać w stronę lasu, co jakiś czas się odwracając.  Największy anioł ruszył w pościg. Kiedy ostatni raz się odwróciłam, zobaczyłam jak.. Jak ręce i nogi moich rodziców, to znaczy Marka i Sally, rozrzucone są po całym polu, a te nieludzkie stworzenie rzucają sobie ich głowy z rąk do rąk. Nie były to już Anioły. Nie umiem opisać tych stworzeń były… inne. Biegłam i biegłam.
-Czego miałam szukać?-krzyknęłam wyczerpana.
   Obraz znów zaczął się oddalać. Otoczenie zaczęło nabierać kolorów. Poczułam piekące łzy na policzkach, cała się trzęsłam. Kiedy tylko odzyskałam świadomość zaczęłam krzyczeć wniebogłosy. Widziałam jak zabijali…moich rodziców… Teraz czułam z nimi jakąś więź. Wspomnienia zrobiły się namacalne, jakby ktoś mi je tylko przypomniał. One zawsze były gdzieś w głębi mojego umysłu. Przypomniałam sobie krew mojego taty na twarzy, rękach.. Na wszystkim. Zaczęłam histerycznie się drapać. Chciałam zerwać z siebie skórę, chciałam zniknąć. Znienawidziłam siebie za to, że nic w tamtej chwili nie zrobiłam. Znienawidziłam każdą cząstkę siebie. Wezbrał we mnie gniew, rozpacz, chęć zemsty. Czułam wzbierającą we mnie siłę. W powietrzu poczułam swąd palonej skóry. Teraz usłyszałam jak Alex krzyknął. Spojrzałam na siebie. Cała byłam przyodziana płomieniami.
   -Co mi jest?! Błagam, zrób coś!-błagałam.
  - Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Ty płoniesz!
   -Myślisz, że nie widzę! Weź wodę czy coś! Szybko!
   Mimo, że płonęłam nie czułam bólu. Dziwne. Alex po chwili przybiegł z butelką wody.
   -Myślisz, że nic ci nie będzie?-zapytał głupio.
   -A co, jeżeli się pale to wszystko jest ok?  
   Stanął obok mnie i wylał wodę. Boże, ubrania się spaliły. Teraz płonęły mi policzki. To było żenujące. Złapałam pościel i w błyskawicznym tempie się nią przykryłam
   -Hu, no to zrobiło się gorąco-zażartował dwuznacznie Alex.
   -Tak-przewróciłam oczami-Co to było? Niezależnie czy jestem w ubraniach czy bez masz mi natychmiast odpowiedzieć!
   -Więc, nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Oczywiście każdy Upadły potrafi wytworzyć ogień, ale tylko na jednej z dłoni. Żadne z nas nie ma na tyle siły, a ty wytworzyłaś go na… całym ciele! I do tego w postaci ludzkiej!
   -W postaci ludzkiej?
   -Dojdziemy do tego przejdziemy podczas ćwiczeń. Na razie zostawiam ciebie, bo chyba nie chcemy, abyś po kolejnych zdjęciach spaliła cały dom? Wracam za 15 minut, a ty masz być ubrana i w ogóle. W tym czasie przygotuj sobie pytania. Odpowiem na większość. Do zobaczenia. Płomyczku!-Mówiąc to zaczął się niemiłosiernie śmiać.
   -Uważaj, bo zaraz cie spopielę!
   -Uważaj, bo spanie ci pościel!-wychodząc mrugnął do mnie i ciepło się uśmiechnął.-Do zobaczenia.


19 sierpnia, 2015

Biała koperta #6

      -Córeczko! Mia! To ja, pamiętasz? - pytała mnie w kółko kobieta. Była blada, miała takie same, ciemne oczy jak ja. Jej włosy były jaśniejsze od moich. Miała około 30 kilku lat.
   -Ja… Kim jesteś? - zapytałam podejrzliwie
   -Proszę, nie mów, że mnie nie pamiętasz - kobieta nieznacznie się wyprostowała - To ja, Sally.
   -Nadal nic mi to nie mówi - kobieta… rosła. Była wyższa, coraz wyższa. Zaczęłam się cofać. Jej ręce robiły się silniejsze, ubranie zamieniło się w białą, zwiewną suknie. Wyglądałaby pięknie, gdyby nie jej przerażająca postura. Teraz na rękach było widać każdą żyłę, jej ręce były strasznie umięśnione, była wysoka i masywna. Twarz Sally była… Przecież ona nie miała twarzy. Jeden wielki  kawał skóry. W miejscu oczu, coś się ruszało, tam gdzie powinny być usta, tkanka rozciągała się i znów powracała do swojego normalnego stanu. Kobieta już nie mówiła, teraz jej słowa boleśnie przenikał mój umysł. "To ja Sally, masz to zapamiętać!" - głos w mojej głowie wręcz krzyczał - "Jesteś taka jak ja, musisz nam pomóc"-była wściekła.
   -Jestem normalna! Odczep się! Zostaw mnie!-krzyknęłam ostatkami sił. Znów nie mogłam oddychać, ale tym razem to nie pająki. To Sally trzymała mnie za gardło nie pozwalając mi nabrać powietrza. Pochłaniała mnie ciemność. Miotałam się bezradnie. W końcu ciemność pochłonęła mnie całkowicie. 
   Byłam cała oblana potem. Obudziłam się okryta ciepłym, zielonym kocem. Obok mnie siedziała Zoe. 
   -Miałaś koszmar - powiedziała beznamiętnym tonem. 
   -Tak.
   -Kto tam był? - mówiła nadal nie ujawniając żadnych emocji.
   -Kobieta - Sally. Była na polanie. Ona… Jej twarz - mówiłam coraz bardziej histerycznie.
   -Spokojnie-teraz na jej twarzy pojawił się niepokój, ale i współczucie - Powiedz dokładnie co tam widziałaś. Proszę.
   Powiedziałam wszystko co mi się śniło. Teraz wydawało się to jeszcze straszniejsze. Twarz Zoe z każdą chwilą stawała się coraz bardziej ponura. W końcu skończyłam.
   -Wiem, że nic z tego nie rozumiesz, ale może zacznijmy od tego: Nasze sny, w większości, przedstawiają przyszłość. 
   -Co?! Powiedziałaś "NASZE", co masz na myśli?
   -Nasza "grupa". My, czyli… Eh, zobaczysz. Teraz muszę cię oddać pod opiekę Hope. Naprawdę chciałabym z tobą zostać, ale musisz się dowiedzieć mnóstwa rzeczy, aby przeżyć. Do zobaczenia!-uśmiechnęła się smutno i wyszła z pokoju. Chwile po niej weszła Hope.
   -Więc, zacznijmy od zmian. Słyszałam, że słuchasz muzyki klasycznej-zaczęła Hope.
   -Tak, a co to ma do zmian?
   -Zmienisz ją. Wśród nas jest przekonanie, że muzyka klasyczna, pop i inne tego typu mierne gatunki nas osłabiają. Od dziś słuchasz metalu i hard rocku. Też uważam, że to dziwne, ale na niektórych muzyka wpływa radykalnie. Zmienia się charakter, zachowania, przyzwyczajenia, odruchy. Chcesz abym ci poleciła, moim zdanie, najlepsze zespoły?
   -Nie! Nie możesz mi odebrać muzyki, którą kocham - wstałam oburzona - nienawidzę metalu! Po co tu w ogóle jestem?! Nigdy nie chciałam tu być i nigdy nie będę chcieć! Nie masz prawa mnie tu przetrzymywać - mój głos był coraz głośniejszy-Masz natychm...
   -Koniec! - dziewczyna krzyknęła głośniej ode mnie przez co ucichłam - Musisz tu zostać, taka była wola twojego ojca. Musisz  przeżyć, jesteś ostatnią nadzieją. Marną, ale ostatnią. Jeżeli nie będziesz współpracować będziemy zmuszeni użyć rozwiązań siłowych. Nie żartuję! 
   -O co tu w ogóle chodzi?!
   -Trudno to tak szybko wyjaśnić - jak na zawołanie jej głos był opanowany - Tak jak mówiłam, zacznijmy od zmian. Jak mówiłam, proponowałam, polecić ci najlepsze zespoły?
   -Możesz-odparłam poirytowana.
   -Zapewne słyszałaś o Nirvanie i AC/DC, ale oprócz tych podam ci jeszcze kilka. Skillet, Red, White Zombie i Venom. Kolejne zmiany, co wybierasz jako pierwsze? Wygląd zewnętrzny, charakter, styl życia?
   -Styl życia-sapnęłam z zaskoczenia.
   -Ok, więc od dziś zaczniesz uczyć się walczyć, uczyć będziesz się z prywatnym nauczycielem razem z naszą grupą, to znaczy z osobami w twoim wieku z naszej grupy, nauczysz się jak zabijać. Zło oczywiście. To znaczy, to całe zło jest pojęciem względnym. Teraz porozmawiamy o wyglądzie. Od dziś ubierasz się na czarno. Wysokie buty, aby schować broń, Bluza z kapturem, aby zakryć twarz, spodnie z mocnym paskiem i kilkoma kieszeniami, aby ukryć kolejne egzemplarze broni. Pamiętaj  kiedy ktoś wskazując na twoje czarne ciuchy zapyta: "Czyj to pogrzeb?", rozejrzenie się po pokoju i stwierdzenie:"Jeszcze nie zdecydowałam" zawsze będzie dobrą odpowiedzią-mówiąc to na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
   -Mówiłaś jeszcze o charakterze-nie wiedziałam co więcej powiedzieć. 
   -Charakter, tak. Będziesz zła, ale dobra. To jakby taka przenośnia. wyjaśni się później. Jakieś pytania?
   -Pytanie! Jasne mam tysiące pytań, a co myślałaś-zaczęłam mówić zdenerwowana-Po co muszę uczyć się walczyć? Jaka wola mojego ojca? Dlaczego jestem ostatnia nadzieją? czyja ostatnia nadzieją? Po co mi broń? Po co mam nosić czarne ubrania? Z kogo składa się ta grupa? Kim są osoby w tej grupie, mordercami? Dlaczego mam zabijać? Czym jest zło, które mam zabijać? Ja nic nie rozumiem…-ucichłam.
   -Hej, hej, spokojnie-odezwał się jeszcze nieznany mi głos.
     Szybko skierowałam podejrzliwe oczy w tamtym kierunku. Stał tam boski chłopak. Miał czarne włosy, był wysoki i oczywiście ubrany na czarno. PO jego twarzy błąkał się uśmiech. Spojrzałam w jego oczy… były czerwone  czerwone jak krew. Kiedy nasze oczy się spotkały zobaczyła krótką scenę wypadku samochodowego. Kiedy to się skończyło zatoczyłam się i upadłam na ziemię.
   -Co się stało?-zapytał chłopak podbiegając do mnie. Wziął mnie w ramiona i zaniósł na łóżko, na którym wcześniej leżałam. Położył mnie delikatnie. 
   -Widziałeś?-zapytałam oszołomiona.
   -Tak.
   -Co to było?
   -Nie wiem, naprawdę nie wiem. 
   -Co widzieliście?-wtrąciła się Hope zaciekawiona.
   -Wypadek samochodowy. Przez krótką chwile, a potem nagle upadłam.
   -Co? 
   -Nie pytaj się głupio! Myślisz, że my wiemy?-mrukną chłopak
   -Przepraszam. Dobra nieważne dowiemy się.
   -Swoją drogą, jestem Alex-wyciągnął do mnie rękę
   -Jestem A..
   - A zapomniała o jednej z ważniejszych zmian. Zmieniamy imiona! Wybierz dobrze, bo imię zostanie z tobą na zawsze.
   -Jestem-nastała chwila ciszy. Jakie wybrać imię? Już wiem!-Jestem Julia.


  

18 sierpnia, 2015

Bała koperta #5

     Hu, nastała dłuuuuga przerwa. Straciłam zapał do pisania, bo nie odnosiłam "sukcesów", ale ktoś mi uświadomił, że to dopiero początek, że wystarczy abym się starała, a będzie lepiej. Podobno tak zwykle jest w życiu. Całkowicie zaufałam w te sowa i oto właśnie próbuje. Postaram się poprawić w pisaniu, obiecuję! Dobra zaczynamy:



   Nim zdążyłam dokładnie usadowić się na ciepłym, skórzanym siedzeniu, mojej szyi sięgnęła silna, męska ręka. Nie zdążyłam zareagować. Mocno ścisnęła mój kark, a ja aż krzyknęłam. Zobaczyłam jak druga ręka mężczyzny wyciąga strzykawkę z gęstym zielonym płynem. Boże!
    - Co to kurde jest?! - zapytałam drżącym głosem.
   Nie dostałam odpowiedzi. Igła zatopiła się w sinej skórze mojej szyi, słyszałam coraz głośniej bicie mojego serca. Zaraz… Nie, nie serca. To było tykanie zegara. 
   Tik.
   Tak.
   Tik.
   Tak.
   Oczy zaszły mi mgłą, a ja usłyszałam jakiś głos. Był gdzieś daleko. Nie zrozumiałam co mówi, bo przysłoniło mi go to ciągłe, monotonne tykanie. W dosłownie jednej sekundzie zobaczyłam małą dziewczynę, miała mniej więcej 4 lata. Jej ciemne, brązowe włos spływały po ramionach. Uśmiechnięta biegła po polanie. W kolejnej sekundzie widziałam tą samą dziewczynkę, w tej samej scenerii, teraz miała około 6 lat. Była wyższa silniejsza, miała dłuższe włosy, ale była smutniejsza, ponura. Ktoś wołał ją z oddali:
   -Mia! Mia! Chodź do mnie, kochanie!
   Przez następne sekundy widziałam kolejne sceny. Mimo, że zapamiętałym ich tylko kilka, czułam, że mój umysł wypełnia się wspomnieniami. Wspomnieniami, których nigdy dotąd nie pamiętałam, nigdy nie odczułam, ani nie przypomniałam sobie. Były… czyjeś. 
   -Widziałaś?-zapytała nieznana mi kobieta.
   -Kto tam był? Kim ty jesteś ? Co tu się do cholery dzieje?
   "Kobieta" miała jasno-brązowe włosy, głębokie, pełne bólu, niebiesko-szare oczy, niezbyt wyraźne kości policzkowe i bliznę na brodzie. Ale mimo kilku jeszcze niedoskonałości była naprawdę ładna. Miała około 16 lat, ale wyglądała poważnie. Bardzo poważnie. 
   -Jestem Hope, będę ci teraz "pomagać", jeśli tak to można ująć.  W każdym razie zobaczysz. To co właśnie widziałaś było twoimi wspomnieniami, ta dziewcz…
   -Moje?! Ja.. Nie to nie mogłam być ja, przecież…-nie wiedziałam co dalej powiedzieć.
   -Tak, twoje. Ta mała dziewczynka to ty. Przez kilka kolejnych godzin przypomnisz sobie wszystko. Do tego czasu trochę pośpisz.
   Wbiła mi igłę z niebieskim płynem w rękę, nie zdążyłam zareagować. Boże, jaka jestem powolna. Czułam jak czas zwalnia, a moje powieki się zamykają.

   Nie mogę oddychać! Dusze się!Coś jest w moim gardle. Staram się krzyknąć lub to wypluć, ale nie mogę. Coraz mniej powietrza! Czuje jak to coś idzie w górę. Wyżej i wyżej. Wpełzając mi na język. Z moich ust wychodzi gromada czarnych, włochatych, ogromnych pająków. Krzyczę. Głośno, aż starce głos. Wybiegam z pokoju, w którym się znajdowałam. Wbiegam do kolejnego pokoju i następnego i następnego. 
   Tik.
   Tak.
   Tik.
   Tak.
   Wrzeszczę ostatkami sił. To jakiś labirynt. Tykanie zegara jest coraz głośniejsze. Tracę grunt pod nogami i kule się na ziemi. Zamykam oczy. Po chwili tykanie ustaje,  powoli otwieram oczy. Jestem na polanie z moich wspomnień. 
   -Mia! Mia! Chodź do mnie kochanie!
   Te słowa są znajome. Szukam źródła głosu. Nagle u mojego boku pojawia się kobieta. Przeźroczysta kobieta.
   -Córeczko...
   
   
   
    

11 czerwca, 2015

Biała koperta #4

    Wbiegam do pokoju kierując się wprost na łóżko, aby okryć się ciepłym kocem. Cały czas ściskam w ręce list, przez co trochę się pogniótł. Nie wiem co mnie spotka jeśli go otworzę. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to brzmi idiotycznie, ale… nie wiem co ale. Nie wiem czemu to robię, nie wiem po co… Dobra, zaczęłam to dokończę. Teraz… Dociera do mnie, że to nie normalne, za tym na pewno kryje się coś dziwnego. Oglądam list bardzo , a to bardzo dokładnie. Dostrzegam mały czerwony napis w prawym dolnym rogu: "Chcę to wszystko naprawić". 
   Ale co?! Jak to? Nie pamiętam swojego dzieciństwa do 7 roku życia, ale czasami docierają do mnie jego króciutkie urywki. Nigdy, nie dotarło do mnie coś co mogłoby mnie zranić. Co trzeba naprawić.\
     Ze zniecierpliwieniem otwieram list. W kopercie znajduje się pożółkła, pogięta kartka. Nie jest duża, lecz w całości zapisana małymi, czarnymi literkami:
"    Droga córko,
   Nie wiem jak nazywają cię teraz, więc napisałem córko. Nie będę ci teraz wszystkiego tłumaczyć. W każdym razie kiedyś miałaś na imię Mia. Zapamiętaj to imię przyda ci się. I zapamiętaj ten szyfr 17/30/28/17. Nie wiem jak to wszystko ująć. Błagam, spróbuj mi zaufać, choć wiem , że to nie będzie dla ciebie proste. Wiem to nie proste. Miej oczy szeroko otwarte. Wokoło dzieje się źle. Nie w świecie. Po tej drugiej stronie. Porozmawiaj z babcią, ona wyjaśni ci wszystko. Nikt z twojej rodziny nie żyje, nawet ja. Zostałaś porwana, zginęłaś w wypadku samochodowym, on Cię uratował, wiesz kto. Nasz czas się kończy, twoje życie dobiega końca, cały świat pójdzie w niepamięć. Postaraj się to wszystko cofnąć. Uratuj nas. Zapamiętaj: miej oczy szeroko otwarte. Za kilka godzin zrozumiesz o co chodzi. Teraz to dla ciebie jedna wielka niewiadoma, ale gdy zrozumiesz, nie bój się. Uciekaj jak najdalej. Jak najszybciej. Wszędzie będziesz bezpieczna, ale nie tu. Zabierz przyjaciółkę. Ona zna tylko kawałek twojej historii, ale wie więcej niż my. Kocham Cię. Sally też. Zapamiętaj ten list, za godzinę go spal. Nie przepisuj nigdzie treści, tylko zapamiętaj. Kiedy wpadnie w niepowołane ręce zabije Ciebie i nas, jeszcze szybciej niż myślisz. Jedno w losie tego świata jest pewne. Umrze."
    Nastała długa chwila ciszy. Na mojej skórze pojawiły się ciarki. Jak ktoś kto nie żyje może do mnie napisać list?
    -Jeszce jakieś głupie pytania?-drzwi gwałtownie się otworzyły, ja chowam listw w….. spodnie. Wpada moja zasapana współlokatorka. Jest inna.. Starsza, urosła, wyładniała. Prze te kilka godzin na basenie?! Mniejsza z tym. Za nią wchodzi inna dziewczyna. Ma nieobecne oczy, zaćmione jakby mgłą. Patrzy się na nieokreślony punkt. W rękach trzyma 2 ogromne walizki.
    -Pakuj się-Wrzeszczy mi do uch Zoe-Co myślisz, że ja to zrobię za ciebie, wstawaj spalaj list i spadamy.
    Cały czas oszołomiona wstaję i wyciągam z ręki dziewczyny walizkę. Jest zaskakująco lekka. Kładę na moje łóżko i otwieram. Walizka nie ma dna… To znaczy ja przynajmniej go nie widzę.
    -Wszystko?-pytam, oczekują pozytywnej odpowiedzi.
    -Nie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, jazda!!!-krzyknęła dziewczyna, tak jakbym jej nie słyszała.
    Spakowałam: zeszyty, długopisy, ubrania, telefon, słuchawki… ohhh, aż trudno wymienić. Wyszłyśmy z budynku, przed którym stał czarny samochód.
    -Wsiadaj-powiedziała znajoma ponurym tonem.

24 maja, 2015

Percy i Annabeth

        Ave.
    Pomyślałam, że po 3 częściach Ami, zrobię przerwę i wstawię krótkie opowiadanko. Tym razem będzie dotyczyło serii książek, które większość kojarzy z Percy Jacksonem. Teraz jest o nim, za kolejne 3 części wątku głównego będzie o kimś innym. Jak macie jakieś pomysły to piszcie w komentarzach  o kim może być kolejne opowiadanie. Więc bierzmy się do czytania:

     Uhhh, ale męczący dzień. Cały czas pracuję z Annabeth, przy jej chorych projektach danych przez Dedala. Jestem cholernie głodny, a nie mam co jeść. Wiem. Podchodzę do niej i mówię całkowicie poważnie:
    -Annabeth…
    -Tak?- ptyta trochę zaniepokojona.
    -Muszę ci zadać ważne pytanie-mówie z trudem powstrzymując uśmiech.
    -Glonomóżdżku, dlaczego jesteś taki poważny?-pyta wyraźnie zaniepokojona.
    -Bo to są życiowe decyzje-mówię spoglądając jej prosto w oczy, z kamienną twarzą.
    -Ale obiecaj, że powiesz "TAK"-Annabeth dłuższą chwilę się nie odzywa, ma zaciekawiona twarz. Przyklękam, a ona tak jakby dopiero załapała o co chodzi. Anabeth jednak dalej milczy lecz ze łzami w oczach i uśmiechem na twarzy.
    -Czy ty, Annabeth Chase…-pytam nieśmiale.
    -Czy to pytanie ma trzy słowa?-pyta.
    -Skąd wiedziałaś? Czy ty, Annabet Chase, zechcesz kupić mi mikrofalówkę?- pytam nie kryjąc już uśmiechu. Annabeth chyba się wkurzyła, ale ja tarzam się ze śmiechu na podłodze. Hahahaahahahahaah. Nigdy tego nie zapomnę!

    To by było na tyle. Mam nadzieję, że się podobało. Do zobaczenia!

Biała koperta #3

    Siadam przy MOIM stole. Stół zawsze zarezerwowany dla mnie. Znajduję się przy kwiatku nieopodal okna. Przede mną ląduje talerz pełen… hmmmm, trudno określić. Jakiegoś brązowego świństwa. Zjadam około 30% tego co tam jest, mało nie wymiotując, a resztę łyżka po łyżce oddaję mojemu staremu przyjacielowi, Esiowi, to ta roślina co stoi za mną. Chyba źle to znosi, bo odkąd zaczęłam tak robić coraz bardziej żółknie. Pokazuję siostrze mój pusty talerz i szybko wymykam się do mojego pokoju. Myślę o wszystkim co się wydarzyło. Ktoś lub coś czeka na mnie w tym starym domu. Wiem , zrobię tak jak w horrorach, pójdę tam i zapytam się czy ktoś tam jest! Z pewnością morderca lub pedofil odpowie "Jestem tutaj, za rogiem koteczku! Chcesz zginąć w cierpieniach i mękach, czy szybko i bezboleśnie?". No chyba nie. 
    Ktoś puka do drzwi.
    -Proszę!-odpowiadam.
    -Americo, czemuż to spóźniłaś się dziś na posiłek?-pyta siostra Leonilla zdenerwowana. Nie wiem co mam odpowiedzieć. Na pewno nie opowiem tego co się wydarzyło.
    -Obudziłam się po prostu o 8:32 i już nie zdążyłam. Moja koleżanka mnie nie obudziła. Przepraszam.-powiedziałam pełna skruchy.
    -Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów?-zapytała siostra.
    -Tak, oczywiście. Przez tydzień nie wolno wychodzić mi poza budynek naszego domu.
    -I?-pyta siostra, z lekkim uśmieszkiem.
    -Jestem dyżurną w kuchnie przez caaaały tyyyyydzień.-odparłam lekko poirytowana.
    -Doskonale! W kuchni zaczynasz od jutra. Dziś nie chcę ciebie widzieć gdziekolwiek indziej poza twoim pokojem. Wiesz, że dziś idziemy na basen, kochanie? Do zobaczenia wieczorem.-odpowiada i z szyderczym uśmiechem wychodzi z pokoju. Świetnie, nie jest mi żal basenu, nie lubię wody. Musze spędzić cały dzień w pokoju.

    Jest już 14, cały sierociniec jest na basenie. Za oknem słyszę huk  Ekipa wyburzeniowa przyjechała zniszczyć budynek. Ktoś tam na mnie czeka! Impuls każe mi tam biec, więc biegnę. Wyszłam przez kuchnie, chyba nikt nie zauważył. Biegnę w stronę budynku i wbiegam do niego. Nikt mnie nie widział, ekipa przygotowuje sprzęt.

    -Halooo, ktoś tu jest?- pytam, poirytowana tym jaka to ja  inteligentna. Oczywiście nikt nie odpowiada. Wokół nie ma nic oprócz starych foteli. Widzę schody i ostrożnie wchodzę po nich na górę. Są strasznie strome, drewniane. Okropnie skrzypią. Na górze znajduje się kominek, brudny od sadzy. Na półeczce kominka, znajdują się zdjęcia. Pośród zdjęć znajduje się całkowicie biała, czysta, bez najmniejszego grama kurzu koperta. Wszystko wokół jest takie brudne a ona jest biała jak śnieg. Dziwne. Nagle schody za mną się zapadają. Z przerażeniem łapię kopertę, ale zauważam, że na ścianie za kopertą wydrapany jest napis: " Weź kilka zdjęć!". Biorę chyba 3 zdjęcia, przedstawiające rodzinę. Nie wiem jak uciec. Chowam kopertę i zdjęcia do bocznej kieszeni kurtki i łapię się poręczy wcześniejszych schodów, zaczynam po niej zjeżdżać. Niestety moja bluzka zaczepia się o wystający obok gwoźdź. Poręcz załamuję się pod moim ciężarem. Spadam i czuję przeszywający ból w prawej kostce. Wybiegam przed budynek i biegnę jak najszybciej do swojego pokoju. 

Biała koperta #2

    W pokoju było ciemno. To wszystko był sen, ten cały świecący dom i atak Zoe. Moje długie ciemno brązowe włosy były sklejone od potu, a czarne duże oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności. Ten sam sen powtarza się już kilka tygodni. Nie wiem co ma znaczyć. Różni się tylko szczegółami, których nie jestem w stanie wyłapać. Zauważyłam światła dochodzące zza okna. Wstałam i podeszłam do kwadratowego okna, kryjąc się za ciepłą  czerwoną zasłoną. Rozejrzałam się po ulicy. Nie było nikogo. Po raz kolej spojrzałam na łóżko Zoe. Nadal spała spokojnie. Latarnia uliczna zaczęła migać. Natychmiastowo wbiłam w nią wzrok. Chwile później miganie ustało, a zza zakrętu wyłoniła się postać. Czarny płaszcz zakrywał ją całkowicie, a na domniemanej głowie znajdować się czarny cylinder. Nie widziałam twarzy. Jedyne co ujrzałam to ręka, która w czarnej rękawiczce wyłoniła się z pod płaszcza i znajomym mi gestem kazała iść za sobą. Osobnik odwrócił się i skierował w stronę starego budynku. W chwili gdy znikną cała szyba zaparowała, a na jej powierzchni pojawił się napis: "Kochałem, zawiodłem.Nie chcę już kochać nikogo. Nie chcę znowu zawieść. Nie chcę mówić, jeść, pomagać. Samotność mnie niszczy. Uciekam od miłości, uciekam od prawdziwego życia. Życie bez miłości i bliskich, to najgorszy rodzaj samotności. Chcę to naprawić." Szyba w jednej sekundzie zrobiła się gorąca. Parzyła moją twarz i rękę, którą się opierałam o szkło. Wskoczyłam do łóżka i dosłownie chwile potem zasnęłam. Nie wiem jak. Ja nawet nie chciałam zasnąć. Chciałam przemyśleć to co zobaczyłam. Wydawało mi się, że po tym nie zasnę przez tydzień.

    Wstaję. Spoglądam na zegarek. Cholera, już 8:18, nie zdążę na śniadanie. Biegnąc pod prysznic przelotnie spojrzałam na łóżko Zoe. Już jej nie było. "Jest już na śniadaniu, ale dlaczego mnie nie obudziła? Nie ważnie."-myślę. Szybko chwytam telefon i włączam muzykę. Melodia 40 symfonii Mozarta, przenika głęboko do mojego serca. Kocham klasykę, potrafi pokazać w jednej chwili świat pogrążony w wojnie, a w drugiej świat piękny, szczęśliwy, czysty. Och, dzięki niej można doznać niesamowitych uczuć. Wchodzę pod prysznic. Czuję ból przenikający moją prawą dłoń, a po chwili i twarz. Che krzyczeć. Krzyczę. Muzyka już ustała. Nie jest w stanie złagodzić bólu. Nie wiem czemu, przecież zostało jeszcze 1 minuta utworu. Prawą ręką opierałam się wczoraj o okno. Jak z procy wyskakuję z pod prysznica. Zwijam się z bólu, który teraz przeszywa całe moje ciało. Spoglądam w lustro. Mam całą poparzoną twarz. Ona jest cała czerwona, moja skóra zaczyna się roztapiać. Lustro paruję. Chcę już uciekać, ale nie jestem w stanie się ruszyć. Moje nogi są jakby z ołowiu. Na lustrze pojawia się napis: "Czekam". Nie wiem co on ma oznaczać. Wszystko wokół robi się ciemne. Po chwili dopiero widzę, że z lustra zeszła para, a mnie już nic nie boli. Patrze w lustro, moja twarz jest w jak najlepszym stanie. Mały nos pełne usta, ciemne, brązowe oczy, blada cera. Wszystko jest nietknięte. Boję się podchodzić do lustra, ale przecież muszę podejść jeszcze do kranu. Wchodzę pod prysznic i dokańczam się myć. Myję zęby, ale wiem, że już za późno. Jest 8:37. Kolejny tydzień w domu. Wlokę się po korytarzu na śniadanie. Siostra oczywiście wita mnie srogim spojrzeniem. 

23 maja, 2015

Biała koperta...

    To jest mój pierwszy blog, więc liczę na wyrozumiałość i oczywiście miłe komentarze ;)





               Kolejny ponury dzień z mojego ponurego życia. Jestem America, no przynajmniej tak mnie nazywają. Gdy miałam kilka miesięcy moja matka.... nie, nie wiem co się stało. Mieszkam w sierocińcu i wiem tylko tyle, że tu na razie jest mój dom. Nigdy nie poznałam moich rodziców, nigdy pewnie nie poznam swojej daty urodzenia, daty imienin, prawdziwego imienia i wieku. Dla przyjaciół jestem Mer lub Ami, przypuszczalnie mam 14-15 lat. Jak na te 14 lat moje życie jest naprawdę ciężkie. Około 98% dzieci z sierocińca mnie wręcz nienawidzi. Naprawdę nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Ale nie chcę was zarzucać moimi problemami, zacznę może od wydarzenia z przed dwóch tygodni.
               -Meeeeeeeeeeeeeeeeerrr!!!!!!!!!!!-słyszę zaspany lecz za razem przerażony krzyk mojej 11-letniej współlokatorki Zoe, dochodzący z jej łóżka.
     -Coooooooooo - odpowiadam tak samo zaspana lecz z poirytowaniem w głosie. Jest chyba 4 lub 5 nad ranem!
     -Mer, proszę spójrz! Widzisz? Te światła...! - mówi moja mała przyjaciółka Zoe. Odchylam się w stronę okna. Nagle zamieram. Po sierocińcu chodziły pogłoski, że budynek przygotowywany do wyburzenia, nocami świeci, ale nie pomyślałam, że to prawda. Po chwili się jednak uspokajam. "To na pewno bezdomni" tłumaczę sobie... ale przecież ogień nie jest zielony!!!! "Pewnie to tylko jakieś złudzenie, albo światło się od czegoś odbija" tłumaczę sobie znowu. Odwracam się do Zoe.
    -Chodź mała, nie bój się, to pewnie bezdomni. Jest styczeń, wiesz, że jest im zimno, muszą się jakoś ogrzać.- Zoe wskakuje do mnie do łóżka.
    -Czemu nikt im nie pomoże?
    -A powiesz mi kto i jak mógłby im pomóc?
    -No nie wiem...może my? Albo normalni ludzi, przecież ci cali bezdomni to też ludzie tylko tacy, którym nie wyszło w życiu.
    -My na pewno nie możemy, gdyby się siostra Leonilla dowiedziała... och, wiesz jaka by była zadyma?
    -Dlaczego? Przecież to właśnie siostra, która jest przecież taka religijna.- mała przewróciła oczami-powinna pomagać, a jeśli ktoś się w tą pomoc zaangażuje to wręcz wynagradzać!
    -Dobra mała, nie wiem dlaczego siostra ma coś przeciwko kontaktowaniu się z tamtymi ludźmi, ale na szczęście wiem, że musimy już iść spać. Obiecuję, że pogadamy o tym jutro. Dobranoc- powiedziałam uśmiechając się i poprawiając kołdrę zakrywającą nas obie.
   -Dobranoc.- odparła Zoe uśmiechając się szeroko.

    Wstałam. Zoe już była ubrana i umyta. Spojrzałam na zgar i wyleciałam z łóżka jak z procy. Pobiegłam pod prysznic. Była już 8:23! O 8:30 mamy śniadanie każdy spóźniony ma zakaz wychodzenia na dwór i na wszystkie wycieczki przed cały tydzień.
    -Zoe!!!!! Dlaczego mnie nie obudziłaś?!- spytałam zdenerwowana. Nie usłyszałam odpowiedzi, więc zapytałam po raz drugi. Dalej ,ani jednego dźwięku. Już skończyłam się kąpać. Teraz zaczęłam myć zęby.
    -Zoe???!!!-Żadnej odpowiedzi. Ubrałam się jak najszybciej. Nagle wpadł mi do głowy pomysł, że to znów ten jej atak. Ta myśl mnie trochę uspokoiła, ale jednak nie całkowicie. Te ataki też mogą być niebezpieczne. Wybiegam z łazienki. Była już 8:29. Mój rekord, umyłam się w 6 minut. Zoe siedziała skulona na łóżku. Podbiegłam do niej.
    -Zoe??-spojrzała wściekła, a po chwili rzuciła się na mnie...