Muzyka

21 sierpnia, 2015

Biała koperta #7

    Cały wczorajszy dzień spędziłam na wybieraniu ciuchów,  odpowiedniej broni dla mnie i jeszcze kilku innych głupich rzeczach. Nadal nie dostałam odpowiedzi na moje pytania. To było irytujące. Nie wiedziałam nawet po co to wszystko. Hope stwierdziła, że jak się obudzę będzie przy mnie Alex i odpowie na moje wszystkie pytania. Z jednej strony byłam szczęśliwa, w końcu ktoś odpowie na moje i w dodatku to będzie boski Alex we własnej osobie, ale z drugiem nie chciałam aby jakikolwiek chłopak patrzył jak śpię i jak okropnie wyglądam po przebudzeniu.
    Huh, miałam okropną noc. Miałam kolejny koszmar, ten sam. Dotyczący Zoe. Nagle przypomniałam sobie słowa Hope. "Nasze sny, w większości, przedstawiają przyszłość". Sparaliżował mnie strach. Kiedy paraliż mnie opuścił natychmiastowo usiadłam na łóżku, cała spięta. wpatrywałam się w ścianę.
   -Spokojnie, co się stało?
   Natychmiastowo się odwróciłam. Jezu, zapomniałam! Alex miał być przy mnie rano. Jego twarz była zmartwiona. Położył mi ręce na ramionach. O Boże. Jego ciepło mnie okryło. Patrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja dopiero po chwili przypomniała o co pytał.
   -Kolejny koszmar.
   -Wiesz, że nasz..
   -Tak wiem!-odpowiedziałam trochę zbyt głośno.-Przepraszam. Ja po prostu, nie chce o tym nawet myśleć-spuściłam wzrok.
   -W porządku-ujął moją brodę i lekko zmusił abym na niego spojrzała.-Tylko będziesz musiała mi później o tym powiedzieć-na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie, zaczął szybko wyjaśniać.-Oczywiście jeśli chcesz, możesz też powiedzieć Hope lub Zoe.
   -Wiem, ale powiem tobie,-uśmiechnęłam się-a teraz natychmiast odpowiadaj mi na moje pytania!-zachichotałam lecz po chwili całkowicie spoważniałam.
   -Więc co chcesz wiedzieć?-zapytał łagodnie.
   -Dlaczego wolą mojego ojca było to abym tu była? Kiedy to powiedział? Dlaczego?
   -Pamiętasz cokolwiek ze swojego życia przed sierocińcem?
   -Nie.
   -?W takim razie trudno to będzie wyjaśnić. Spróbujmy. Więc, urodziłaś się w normalnej rodzinie. Byłaś jedynaczką. Twój ojciec był jednym z wojowników. Matka też, ale ona pomagała jedynie z zewnątrz, wiesz leki, pomoc medyczna, bo nie widziała Aniołów. Wiem, że znów nasuwa ci się mnóstwo pytań, ale zaczekaj-miał racje, kolejne pytania były już u wrót moich ust-Dostałaś Korakwin, czyli antidotum, które sprawia, że kiedy tylko zobaczysz twarz kogoś bliskiego od razu przypominasz sobie wszystko co kiedykolwiek wiedziałaś o tej osobie, a także o wszystkim co kiedykolwiek przeżyliście. Wiem, że to może być bolesne, ale pamiętaj, to dla twojego dobra. Ostatnia rzecz przed pokazaniem zdjęć. Chcę usłyszeć twoja zgodę, chce usłyszeć, że chcesz je zobaczyć. Nie chcę robić czegokolwiek wbrew twojej woli.
    Czy chce wiedzieć WSZYSTKO o (podobno) mojej bolesnej przeszłości? Czy sobie z tym poradzę? Nie wiem. Nie! Przecież nie dam rady! Nie radzę sobie z głupim koszmarem! NIE!
   -Chcę.
   -Dobrze, cieszę się, że taką podjęłaś decyzję. Zaczniemy od twojego Ojca-pokazał mi pierwsze zdjęcia, a świat zbladł.
    Usłyszałam w głowie kobiecy głos. "Mark Wright. Ojciec Americi Wright. Mąż Sally Wright. Zmarły śmiercią tragiczna, rozszarpany przez stworzenia nadludzkie, niezidentyfikowane. Upadły. Szkoleniowiec i selekcjoner młodych Upadłych. Przełączam na tryb obrazowy."-Głos kobiety się urwał, a mnie ogarnęła ciemność. Przede mną pojawił się biały obraz. Pierwszym co zobaczyłam to kobieta w ciąży.
   -Co z nim zrobimy?-zapytał, jak przypuszczałam Mark, mój ojciec.
   -Jak to co?-spytała kobieta z uśmiechem-Pokochamy.
   -Wiesz, że jest inna. Nie jest taka jak my. Niezależnie co zrobimy, Anioły prędzej czy później ją dopadną i zniszczą. Ciebie już zaatakowały. Cudem dało nam się ciebie uratować. Jeden powiedział, że to dziecko jest ich. Przez to, że nosisz je w sobie możesz zginąć, a ja tego nie chcę. Musimy…
   -Nie!-kobieta ostentacyjnie wstała-Już to mówiłeś,  a ja powiedziałam "Nie". Nie pozwolę na to. to dziecko jest nasze, a ty chcesz je zabić? Jak możesz?-mogę przypuszczać, że to moja matka, Sally.-Powiedziałam, że nigdy na to nie pozwolę, po urodzeniu czy w trakcie ciąży, nigdy!
   -Zrozum mnie…
   -Nie! Nie pozwolę ci go zabić!
   Jej głos stawała się cichszy, nic już nie słyszałam. Obraz zaczął się oddalać. Pojawił się kolejny. Była tam mała dziewczynka, ciemne włosy zasłaniały jej twarz. Była wtulona w ramiona Marka. Oh, nie umiem powiedzieć "mojego taty". Zostańmy przy Marku. Kiedy podniosła głowę, zobaczyłam, że oczy miała czerwone od płaczu. Zobaczyłam je twarz…. To byłam JA.
   -Kochanie, nie martw się wszystko będzie dobrze.-stwierdził Mark.
   -Tato, nie chcę żeby mamusia umarła w moje urodziny. Zostały trzy dni, a mamusia cały czas mówi, że boli ją brzuch i głowa i, że ciężko jej się ruszać.-małej mnie zaczęły zbierać się łzy w oczach-Ona…-zaszlochałam-nie może mi tego zrobić.
    -Nie zrobi.
   Obraz poszarzał i odpłyną. Napłynęły kolejne. Biły z nich szczere, silne emocje. Odczuwałam je kiedyś, a teraz odczuwam je na nowo. Strach, ból, strata, tęsknota, cierpienie, zdrada.
    Nadszedł czas na ostatni obraz, najgorszy. Staliśmy na tej samej, znanej mi już polanie. Mark dzierżył miecz w prawej dłoni, a sztylet w lewej. Do psa przytwierdzoną miał pistolet kalibru dwadzieścia dwa. Sally stała w bezpiecznej odległości z apteczką w ręku. Do pasa też miała przyczepioną broń. Stałam za tatą. O dziwo w małych rączkach trzymałam rewolwer. Okropnie się trzęsłam.
    -Ona jest nasza-odezwał się wściekły gruby głos. Był to jeden ze stojących przed nami…. Aniołów.
    Wyglądały tak jak te w religijnych książkach dla dzieci. Było ich z 30. Każdy miał długie lśniące włosy, złote. Odziani byli w białe suknie. Ich skrzydła błyszczały i raziły mnie w oczy. Każdy miał dwa mieszczę w dłoniach.
   -Nie! Dlaczego w ogóle tak miałoby być?-krzyknął Mark.
   -Jest taka jak my. Niesamowita. Jej umiejętności przekraczają nawet nasze wyobrażenie, a co dopiero wasze?-rzekł z lekkim obrzydzeniem.-Jest jedną z nas, zła, rządna władzy, pomoże nam! W końcu was z niszczymy, a teraz przejdę od razu do rzeczy.
   -Uciekaj Mia!-Mark popchnął małą mnie w stronę lasu.
   -Tato-spojrzałam na niego swoimi zapłakanymi oczami.
   -Musisz! Pamiętaj kocham  cię.  Nigdy nie zapomnij!-złapał mnie za ramiona-Kiedy dotrzesz na koniec lasu znajdź…
    W tym samym momencie Anioł za nim się zamachnął, a głowa Marka.. Boże! Jego głowa opadła bezwładnie na ziemię. Z tętnic tryskała krew obryzgując mnie. Jego oczy były nieobecne, ale nadal się ruszały. Patrzyły na Mie. Zaczęłam uciekać w stronę lasu, co jakiś czas się odwracając.  Największy anioł ruszył w pościg. Kiedy ostatni raz się odwróciłam, zobaczyłam jak.. Jak ręce i nogi moich rodziców, to znaczy Marka i Sally, rozrzucone są po całym polu, a te nieludzkie stworzenie rzucają sobie ich głowy z rąk do rąk. Nie były to już Anioły. Nie umiem opisać tych stworzeń były… inne. Biegłam i biegłam.
-Czego miałam szukać?-krzyknęłam wyczerpana.
   Obraz znów zaczął się oddalać. Otoczenie zaczęło nabierać kolorów. Poczułam piekące łzy na policzkach, cała się trzęsłam. Kiedy tylko odzyskałam świadomość zaczęłam krzyczeć wniebogłosy. Widziałam jak zabijali…moich rodziców… Teraz czułam z nimi jakąś więź. Wspomnienia zrobiły się namacalne, jakby ktoś mi je tylko przypomniał. One zawsze były gdzieś w głębi mojego umysłu. Przypomniałam sobie krew mojego taty na twarzy, rękach.. Na wszystkim. Zaczęłam histerycznie się drapać. Chciałam zerwać z siebie skórę, chciałam zniknąć. Znienawidziłam siebie za to, że nic w tamtej chwili nie zrobiłam. Znienawidziłam każdą cząstkę siebie. Wezbrał we mnie gniew, rozpacz, chęć zemsty. Czułam wzbierającą we mnie siłę. W powietrzu poczułam swąd palonej skóry. Teraz usłyszałam jak Alex krzyknął. Spojrzałam na siebie. Cała byłam przyodziana płomieniami.
   -Co mi jest?! Błagam, zrób coś!-błagałam.
  - Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Ty płoniesz!
   -Myślisz, że nie widzę! Weź wodę czy coś! Szybko!
   Mimo, że płonęłam nie czułam bólu. Dziwne. Alex po chwili przybiegł z butelką wody.
   -Myślisz, że nic ci nie będzie?-zapytał głupio.
   -A co, jeżeli się pale to wszystko jest ok?  
   Stanął obok mnie i wylał wodę. Boże, ubrania się spaliły. Teraz płonęły mi policzki. To było żenujące. Złapałam pościel i w błyskawicznym tempie się nią przykryłam
   -Hu, no to zrobiło się gorąco-zażartował dwuznacznie Alex.
   -Tak-przewróciłam oczami-Co to było? Niezależnie czy jestem w ubraniach czy bez masz mi natychmiast odpowiedzieć!
   -Więc, nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Oczywiście każdy Upadły potrafi wytworzyć ogień, ale tylko na jednej z dłoni. Żadne z nas nie ma na tyle siły, a ty wytworzyłaś go na… całym ciele! I do tego w postaci ludzkiej!
   -W postaci ludzkiej?
   -Dojdziemy do tego przejdziemy podczas ćwiczeń. Na razie zostawiam ciebie, bo chyba nie chcemy, abyś po kolejnych zdjęciach spaliła cały dom? Wracam za 15 minut, a ty masz być ubrana i w ogóle. W tym czasie przygotuj sobie pytania. Odpowiem na większość. Do zobaczenia. Płomyczku!-Mówiąc to zaczął się niemiłosiernie śmiać.
   -Uważaj, bo zaraz cie spopielę!
   -Uważaj, bo spanie ci pościel!-wychodząc mrugnął do mnie i ciepło się uśmiechnął.-Do zobaczenia.


3 komentarze:

  1. - Uważaj bo zaraz cie spopiele!
    - Uwazaj bi spadnie ci pościel!
    Uhuhuh ^^ kocham! :D i czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieźle. Nie powiem inaczej. Tak jak do poprzednich rozdziałów mogę się przyczepić, ale o tym powiem (napiszę) ci innym razem. Nadal nie wiem kim jest babcia i jak "Hope" się domyśliła. Ciekawy pomysł, chociaż trzeba delikatnie zwolnić z Alexem. Przecież warto byłoby go najpierw dobrze poznać i rzecz jasna kolejne rozdziały będą przeze mnie wyczekiwane, ale tak jak mówiłam masz przeczytać moje opowiadanie.
    Katie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje opowiadania? Już zdążyłam je przeczytać z 5 razy. Dzięki!

      Usuń